Od tygodnia w polskich szkołach trwa strajk nauczycieli. Nie jest to szczególnie liczna grupa zawodowa, niemniej ważna. Od nich zależy, na jakim poziomie będziemy mieli wykształcone przyszłe pokolenia gospodarzy wspólnej ojczyzny – „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie…” (Jan Zamoyski). Nauczyciele domagają się niewiele, niemniej w ich kierunku wylewane są potoki słów i to często mało przychylnych. Nauczyciel, to też człowiek, też ma rodzinę i swoje prywatne, pozaszkolne pasje. Opowiada o sobie.
«Ten uprzykrzony budzik. Jeszcze nawet blade słońce nie zaróżowiło podstawy chmur na wschodzie (dobrze, że mieszkam na przedmieściu), a on już wściekle warczy i coraz głośniej pika. Jednak dłużej nie dam rady, trzeba wstawać.
– 6.00 – Zwlekam się z łóżka, szybka toaleta, ogarniam dzieciaki (żona już wcześniej wyjechała na swoją zmianę), nie mam czasu posprzątać po śniadaniu. Justyna do przedszkola. Grzesiek do szkoły. Jeszcze tylko rzut okiem na sprawdzone w nocy klasówki. Pakuję je do torby i biegiem na parking. Mała płacze, bo nie zdążyła zabrać ulubionego misia.
– 7.15 – Ciągle pochlipującą Justynę zostawiam wychowawczyni w przedszkolu i wracam z wlokącym się z tyłu Grześkiem do samochodu.
– 7.40 – Jestem w szkole i zaraz obejmuję dyżur w swoim rejonie. Całe szczęście, że jest w miarę spokojnie, a mała, chociaż dosyć wrzaskliwa sprzeczka między czwartoklasistami, o to który wczoraj był lepszy w grach smartfonowych to już właściwie norma, jak i szaleńcze biegi po korytarzach (mimo wywieszek z ostrzeżeniami i słownych upomnień).
– 8.00 – Dzwonek i zaczynam lekcje. Mam ich dzisiaj osiem. Po południu jeszcze krótkie zebranie z rodzicami i pewny ciąg dalszy utarczek na temat zachowania poszczególnych uczniów (a co ciekawe, właśnie ich rodzice skrzętnie zebrania omijają). Dzień zajęć płynie ustalonym rytmem, wyznaczonym planem lekcji i jedynie trzema dyżurami na piętrze. Pierwszą herbatę spokojnie wypijam dopiero na długiej przerwie. Właściwie nie bardzo spokojnie, bo jednak pojawia się dwóch niespodziewanych interesantów w, oczywiście, nie cierpiących zwłoki sprawach. Jednak i tak mogę uważać się za szczęśliwca, ponieważ mam świadomość, że koledzy w tym samym czasie dyżurują. Powoli dzień pracy w macierzystej szkole dobiega końca zakłócony jedynie informacją o jutrzejszej radzie o wieloznacznym określeniu „szkoleniowa” (druga w tym tygodniu).
– 15.00 – Wreszcie upragniony dzwonek, zgarniam do swojej wysłużonej torby (żona podarowała mi ją na urodziny pięć lat temu) dokumenty, sprawdziany, biegiem do świetlicy po Grześka i dalej razem po Justynę do przedszkole. Uśmiechnięta mała już czeka. Po drodze do domu dzieci upominają się, że od dwóch tygodni obiecuje im basen. Niestety, na razie to niemożliwe.
– 16.00 – Zebranie bez niespodzianek.
– 17.00 – Zaczynam zajęcia plastyczne w domu kultury z zaawansowaną grupą młodzieży (mniejsze dzieci mają zajęcia w poniedziałek). Temat bardzo przyjemny – zwiastuny wiosny. Wspólny, barwny obraz tworzymy na wielkim kartonie z wykorzystaniem odpadków technicznych, które przeważnie lądują w koszu. Dzieci są tutaj bardzo kreatywne.
– 19.00 – Jestem w domu. Żona już ogarnęła dzieci i właśnie czytają razem jakąś bajeczkę. Grzesiek się nudzi. Dołączam do swojego domowego towarzystwa.
– 21.00 – Dzieci w łóżkach, a ja nareszcie mam trochę czasu dla siebie. Akurat na Discovery leci film dokumentalny o impresjonistach. Bardzo ciekawy. Może kiedyś będę mógł prywatnie wybrać się do jednego z naszych czołowych muzeów i na własne oczy podziwiać dzieła mistrzów.
– 22.00 – Siedzę nad sprawdzianami. Radio pomrukuje głosem Macieja Maleńczuka: „Ale za to niedziela, Ale za to niedziela… Niedziela będzie dla nas…”. Ciekawe».
0 komentarzy