To nie był nagły impuls. Pomysł na wyprawę rowerem do Estonii dojrzewał przez pewien czas, może nawet dwa – trzy lata. Aż wreszcie nareszcie dojrzał. Możliwe, że przyczyniła się do tego też niewypełniona niczym przestrzeń, co to się pojawiła w wyniku ”covidowej zarazy”.
Początek września. Pakuję rzeczy, t.j. namiot, śpiwór, karimatę, ciuchy na zmianę, żywność, oczywiście telefon, analogową (papierową) mapę i… w drogę. Start z Gołdapi w kierunku Wiżajn (granica). Oczywiście, od kilkunastu lat jesteśmy we wspólnocie UE i granica to raczej symbol oraz tablica informująca o wjeździe na terytorium Litwy. Na nocleg wybieram leśną stanicę w okolicy miejscowości Lokajcie, w pobliżu Niemna (rzeki). Mam za sobą 120 km i mnóstwo pozytywnych wrażeń. Wspaniałe krajobrazy, świetna pogoda i wręcz zadziwiający spokój na drodze. Bez wątpienia, to niezła motywacja na dalszą podróż.
Drugi dzień wyprawy to przede wszystkim odpoczynek przy przydrożnym naturalnym źródełku „wody życia”, z którego czerpią wszyscy przejeżdżający obok, co czynię także i ja. Dalej przeprawa promem przez Niemen, droga na Kiejdany i Poniewież. Przygoda niezwykła. Tym razem nocuję u dopiero co poznanego człowieka, który bez zbędnych ceregieli przyjmuje mnie we swoim obejściu. Jest mi miło i cieszę się z tego spotkania.
Aby nie było jednak zbyt radośnie, posłuszeństwa odmawia rower. Naprawy wymaga opona. Bezinteresownej pomocy udziela mi przypadkowy kierowca ciężarówki, który razem z jednośladem zawozi mnie do najbliższego miasta w celu dokonania naprawy mojego pojazdu. Szybka wymiana opony i ruszam na Birże. Granica litewsko-łotewska. I niespodzianka. Nocuję w Barbele, w szkole, do której serdecznie zaprasza mnie jej dyrektorka. Coś niezwykłego. Udzielają mi gościny, częstują kolacją, mam do dyspozycji oddzielne pomieszczenie i dostęp do prysznica. Cudownie, jak dla rowerowego pielgrzyma.
Ze szkoły w Barbele ruszam w kierunku przeprawy grzbietem imponującej zapory przez rzekę Dźwinę i zatrzymuję się dziki nocleg za miastem Kieś. Namiot rozstawiam w szczerym polu i mam spokojny sen do rana.
Dalsza trasa to jeszcze trochę Łotwy, potem Estonia i Tallin. Do domu wracam autobusem pakując swój jednoślad do jego przepastnego bagażnika. Mieści się bez żadnych problemów.
Owe osiem dni spędzone w siodełku roweru, to moc wrażeń i satysfakcja ze zrealizowanego pomysłu. Cieszę się, że zobaczyłem kawałek, co by tu nie pisać, bliskiego świata, krajów naszych najbliższych sąsiadów.
Na Litwę, Łotwę i Estonię nie jest od nas daleko, lecz poniekąd mam wrażenie, że jest to nieco inny świat. Lasy czyste i niezaśmiecone, ludzie niezwykle uprzejmi, na wielu budynkach flagi narodowe niejako podkreślające tożsamość i dumę narodową. Co ciekawe, żadna z nich nie była ani wypłowiała czy też postrzępiona.
Łącznie przejechałem rowerem 1015 km. Nie były to puste przebiegi. Warto pojechać, zobaczyć i przeżyć, bo to naprawdę wspaniała przygoda. Więcej, warto także zachęcić innych do zwiedzania, bowiem dzięki podróżom stajemy się bogatsi duchowo i bardziej otwarci na innych.
bt
0 komentarzy