Minęło dokładnie czterdzieści lat od niedzieli 13 grudnia 1981 roku, czyli dnia, w którym Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego (WRON) na czele z generałem WP Wojciechem Jaruzelskim wprowadziła stan wojenny.

Co to oznaczało dla przeciętnego obywatela PRL-u? Przede wszystkim głuche telefony, szum w radio i telewizorze, potem cykliczne nadawanie przemówienia przewodniczącego WRON o konieczności wprowadzenia stanu wojennego, wozy bojowe SKOT na ulicach dużych miast oraz żołnierze i zomowcy ogrzewający się przy koksownikach. Wprowadzona została godzina milicyjna od godz. 22 do godz. 6 rano, a na wszelkie wyjazdy poza miejsce zamieszkania potrzebna była specjalna przepustka. Studenci i uczniowie nieoczekiwanie otrzymali dodatkowe wakacje.

W małych miastach  i miasteczkach najbardziej dotkliwa była wspomniana godzina milicyjna, bowiem dopiero od 6 rano można było ustawiać się w kolejki przed sklepami czy kioskami RUCH-u celem zakupienia czegokolwiek, ponieważ brakowało właściwie wszystkiego.  Tę sytuację skwapliwie wykorzystywali gorliwi milicjanci i członkowie ORMO ścigając współobywateli i kierując do kolegiów do spraw wykroczeń wnioski o ukaranie.

Dzisiaj, czterdzieści lat później, ta garść wspomnień brzmi niemal nieprawdopodobnie, niemniej właśnie tak było.

(bt)

(Na zdjęciu: kadr z wystawy satyrycznej na stan wojenny w warszawskim klubie studenckim „Na Smykach”, jesień 1985)

Facebooktwitter

0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Skip to content